piątek, 16 października 2009

Rumunia - where and why?

Kolejny rok, kolejna wyprawa. Jakoś ciężko mi sobie teraz wyobrazić wakacje bez roweru. Połknąłem bakcyla, nie ma to tamto.

Ktoś zapyta - dlaczego Rumunia? Ciężko wytłumaczyć dlaczego, ot spodobał nam się pomysł takiego wypadu i decyzja zapadła. Autorem chyba był Maciek, ale pewności co do tego nie mam żadnej. Standardowy przegląd www z relacjami z podobnych wyjazdów potwierdził słuszność wyboru.

Przygotowania przebiegały jak zwykle. Czyli można by rzec, że nie było większych przygotowań. Taka już nasza natura, że nie przejmujemy się zbytnio tym, co się wydarzy. No bo po kiego grzyba planować dokładną trasę, noclegi i inne pierdoły skoro często w praniu okazuje się, że np. przejazd akurat przez tę czy inną wioskę nie przyniósł nic ciekawego, czy jest wręcz niemożliwy?
Dlaczego zakładać wcześniej, że będziemy spać w tym i tym motelu, gdy po drodze trafi się znakomite miejsce na rozbicie namiotu?

Pamiętamy sytuację z Bośni, gdy spotkany miejscowy polecił nam całkiem inną trasę podróży – jak się okazało facet miał nosa, bo podróżowaliśmy przez wspaniałe miejsca. Z drugiej strony wcale nie wiadomo, co by nas mogło spotkać na pierwotnej trasce. Jak więc widać plany można sobie wsadzić pod ogon.

Naturalne jest też, że jakiś ogólny pogląd należałoby mieć. Jechać całkiem w ciemno i przejechać bez wiedzy koło najciekawszego miejsca byłoby jednak trochę nierozsądne. Dlatego też, choćby mały przewodnik zawsze się przyda.

Ekipa BRowerowa niestety w tym roku nie była zbyt okazała. Zapewne zapytacie dlaczego. Sam chciałbym wiedzieć, wydaje mi się że odpowiednim słowem opisującym sytuację będzie jakże popularny LAMER, ewentualnie zdrobniale w wersji LAMA :)
Majer i Andrej odpadli w przedbiegach - LAMERZY, Jasza uderzył w Polskę na skuterze (więc jest LAMA), Przemo – hmmm, tu sytuacja wydaje się być zdziebko podejrzana, chłop wolał jednak pisać magisterkę – LAMER.
Ekipa trzech harpaganów w składzie Maciek, Adamo i moja skromna osoba zdecydowała szybko – jedziemy! Orientacyjnie stwierdziliśmy, że miło byłoby dojechać nad Morze Czarne.

Z uwagi na zabieg Adama (wygrzebali mu jakieś gluty z nosa, ponoć lepiej się czuje po tym) oraz moje perturbacje w pracy (śluby szefostwa i takie tam pierdoły) wyjazd przesunął się na drugą połowę sierpnia. Maciek, zniecierpliwiony oczekiwaniem, wyruszył kilka dni wcześniej pohasać w samotności po polskich bezdrożach.

W drogę!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz