piątek, 16 października 2009

Rumunia - 8 dzień – 30 sierpnia

Rankiem słyszę, że ciągle pada. Z niechęcią wychylam głowę z namiotu i… nic nie widzę. Mgła jak cholera. Nic to, śpimy dalej.


Tutaj spaliśmy ;)


Na szczęście z czasem przestaje padać, więc powoli się zbieramy. Jemy śniadanko, obchodzimy okolicę robiąc fotki, oraz żegnamy Rycha i Ulę. Strasznie wolno nam szła ta zbiórka.
W drogę! Pamiętając wczorajszy podjazd nastawiamy się na ostre zjeżdżanie. Nic z tego, zjazd z gatunku tych długich i raczej płaskich. Vmax wyniósł zaledwie 51 km/h.

 
 Widoczek z przełęczy


 Widoczek ogólny ;)

Największą atrakcją okazał się być napotkany bajker z Niemiec. Podróżował od kilku miesięcy na specjalnym rowerze w pozycji hmmm, nazwijmy ją „horyzontalną”. Facet wystartował z Bawarii i przez Niemcy, Danię, Norwegię, Rosję (Murmańsk i Morze Barentsa!) i Ukrainę dotarł aż do Rumunii. Wielki szacunek dla niego. Zarówno za trasę jak i podejście do życia. Wybranie złej trasy skwitował krótko – „Why the fuck did I miss that road? Whatever, shit happens” :)


Bajker z Niemiec - szacunek!


Trasa prowadziła cały czas w dół. Szkoda tylko, że pogoda nie dopisywała, lało jak cholera.
Na szczęście gównianą pogodę wynagradzały widoczki. Piękna droga, doliną wzdłuż rzeki, a po bokach górki zatopione w chmurach. Czegóż można chcieć więcej (oprócz piwa i kobiet)?
Obiadek jemy w Vaia Batra, a nocleg tym razem płatny. Trzeba się umyć i trochę wysuszyć.

Dystans: 121,95 km

 
Malownicza dolinka

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz