piątek, 16 października 2009

Rumunia - 3 dzień – 25 sierpnia

W nocy popadało, na szczęście rankiem już bez deszczu. Jako, że trzeba było nadrobić stracony czas ostro ruszamy i zanim się obejrzeliśmy na licznikach stuknęło 50 km.
Po pewnym czasie zaczęło się to co tygryski lubią najbardziej – góry. Sporo ostrych podjazdów, które nie ukrywam dały się mocno we znaki. Oczywiście każdy bajker wie, że za trudną wspinaczkę spotka go nagroda w postaci ostrego zjazdu. Tak też było i tym razem, rekordowa prędkość 66 km/h.
 


Obowiązkowo należy spróbować kwasu chlebowego


 Prym na podjazdach wiódł oczywiście Maćko, zostawiając nas daleko w tyle.
W pewnym momencie zauważamy jego wehikuł zaparkowany obok przydrożnego sklepiku. Dobra nasza – odpoczniemy, pomyśleliśmy. Jakież było nasze zdziwienie, gdy po wejściu do środka okazało się, że Maciek zdążył się już zbratać z miejscowymi – bez wódeczki się nie obeszło. Po kilku głębszych złożyliśmy sobie życzenia sukcesów na EURO 2012 i ruszyliśmy w dalszą trasę.


Piękne ukraińskie bezdroża


Droga na szczęście wiodła przez całkowite zadupia, a podjazdy szybko wywiały z głowy procenty.
Górki zakończyły się kilkunastokilometrowym zjazdem, po którym na licznikach pojawiło się 100km. 
Przejechaliśmy jeszcze po zmierzchu około 20km i rozbiliśmy się na kempingu – starej i zdezelowanej wiacie z mnóstwem śmieci w około. Przed snem palimy ognisko i pieczemy kiełbachę. Niestety nie mamy szczęścia, kiełbasa nie odbiega poziomem (niskim) od wczorajszego piwa…

Dystans: 123,7 km

                           Czerwony Kapturek - w roli głównej Adamo                        


Ach te ukraińskie dziewczyny... ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz