piątek, 16 października 2009

Rumunia - 7 dzień – 29 sierpnia

Dziś jedziemy przez Dolinę Izy. Wzdłuż rzeki położonych jest kilka małych wiosek z tradycyjnymi bramami prowadzącymi do gospodarstw. Niektóre z nich robią wrażenie. Jest też sporo starych monastyrów. Pogoda nieciekawa, niby ciepło, ale co chwila pada deszcz.


 Osobliwa "choinka"

 

Tradycyjne bramy robią wrażenie


Po drodze niespodzianka – spotykamy grupę rodaków podróżujących terenowymi Nissanami.
Kilkadziesiąt kilometrów dalej kolejna siurpryza – tym razem katastrofalna. W Treku Maćka pęka rama. Po wysłużeniu 40tys km zmęczony materiał odmówił współpracy. Rozpoczęliśmy gorączkowe poszukiwania spawacza. Szczęście w nieszczęściu, że całe zdarzenie miało miejsce w niewielkiej miejscowości – Moisei. Strach pomyśleć, gdyby to się stało na jakimś zadupiu, gdzie ciężko o pomoc.
Spawacz się znalazł. Co prawda spaw nie wyglądał zbyt solidnie, ale mimo to, pełni nadziei ruszyliśmy dalej.

Przed nami był poważny podjazd na przełęcz Pasul Prislop. Blisko 16 km zajmuje nam jakieś 2 godziny i wyjeżdżamy na wysokość 1416 metrów n.p.m.


 
Trek na podjeździe

Spaw w ramie puścił i trzeba go było czymś zastąpić – z pomocą przyszła nóżka wsparta taśmą izolacyjną. Jak to zwykle bywa amatorskie patenty okazują się najlepsze. Uprzedzając fakty – rower dojechał do celu.
Na przełęczy załamała się pogoda, zaczęło mocno padać i zrobiło się dosyć zimno. Postanowiliśmy przespać się w tamtejszym schronisku, jednak brakło miejsc. Spotkaliśmy Polaków z Wrocławia, z którymi przy piwku gawędziliśmy do późna.
Namioty rozbiliśmy w altance tuż obok schroniska. Zimno i mokro, ale trzeba sobie jakoś radzić.

Dystans: 108,08 km


 Czasem człowiek zmoknie


 
 Przełęcz Prislop

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz