piątek, 16 października 2009

Rumunia - 10 dzień – 1 września

Noc w hotelu była dziwna, nikt nie mógł dobrze zasnąć. Wszyscy myśleli o kelnerce?:)
Mnie obudził o 2.15 kumpel smsami o tematyce piłkarsko-wiślackiej. Adamo narobił hałasu i obudził wszystkich, gdy stwierdził, że musi zrzucić zbędny balast. Maciek o 4 rano zdecydował się zrobić… herbatę.

A rano co? Oczywiście budzi nas o 9 deszcz napieprzający po blaszanym dachu.
Ale czymże jest dla takich harpaganów taka drobnostka jak deszcz? Ruszamy w trasę i od początku ostro połykamy kolejne kilometry.

Nie wspominałem jeszcze nic na temat stanu rumuńskich dróg. Cóż, nie ma się nad czym rozwodzić. Myślę, że można je porównać do naszych – sporo dziur, aczkolwiek u nas chyba jednak jest trochę lepiej. Z rumuńskimi drogami, z punktu widzenia rowerzysty problem jest inny.
Ten problem jest rzekłbym gówniany. Tak jest, tamtejsze drogi, z uwagi na fakt, że koń nadal jest popularnym środkiem transportu, są mocno zanieczyszczone.
I teraz wyobraźcie sobie, że w tak upaćkanym kole trzeba zmienić dętke. Oczywiście musiało mi się to przytrafić. Trzeci wyjazd rowerowy i pierwszy kapeć – na obsranej drodze. Więcej nie będę o tym pisał.


Nie chcielibyście zmieniać dętki w Rumunii, uwierzcie mi.

Dojeżdżamy do Bacau, gdzie w Billi kupujemy kurczaki, które szamamy na parkingu. Radość z jedzonka psuje gówniarz, który próbuje wyżebrać coś do jedzenia. Gdy dostaj kawałek, ceremonialnie go wyrzuca. Takich ludzi powinno się odstrzeliwać. Równowagę psychiczną ratuje kolejna zjawiskowa Rumunka – nogi po szyję. Piękny kraj:)

W pewnym momencie zdecydowaliśmy się, że pojedziemy skrótem. I to był błąd. Jedziemy przez wioski i nie bardzo wiemy gdzie jesteśmy. Dodatkowo miejscowy autochton zapytany o drogę sam nie bardzo wiedział gdzie się znajduje i koniec końców wskazał nam zły kierunek.
Postanowiliśmy się niczym nie przejmować, zwłaszcza, że boczne drogi otaczał wyjątkowo piękny i sielski krajobraz.


Piękna trasa prowadząca bocznymi drogami

Wszystko było pięknie, aż do momentu gdy… skończył się asfalt. Trafiamy na koniec świata, straszna biedota, fatalna droga, ludzie jakoś krzywo na nas patrzą. Na dodatek jakieś obozy Cyganów i co jeszcze gorsze zapadał zmrok. Już w zupełnych ciemnościach, oświetlając drogę lampkami i oganiając się od bezpańskich psów trafiamy pod jakąś knajpę. Zupełnie niespodziewanie jeden z miejscowych żuli mówi dobrze po angielsku (!) i mniej więcej wskazuje nam drogę. Okazuje się, że zboczyliśmy mocno z trasy, a mapa którą mamy twierdziła, że przejechane właśnie miejscowości nie mają prawa istnieć.


Ładny zachodzik

Po chwili dojeżdżamy do głównej trasy i tutaj załamka. Zrobiliśmy wielkie koło i jesteśmy zaledwie 30km za Bacau. Zatrzymujemy się szybko w przydrożnym motelu i zmęczeni śpimy jak susły.

Dystans: 146,80 km


 Piesków w Rumunii dostatek

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz