Czas powrotu niestety zbliża się nieubłaganie. Ogarniamy pokój, pakujemy się i na plażę. Tutaj w cieniu rowerków byczymy się kilka godzin po czym wzdłuż plaży jedziemy w kierunku Konstancy.
Następnie łapiemy tam busa do Bukaresztu. Na dworcu w stolicy bijemy kolejny rekord. Tym razem w długości przebywania w McDonald’s. Bo czy siedzieliście tam kiedyś ze 6 godzin?
Na pociąg czekamy od 22 do 6 rano, opędzając się jednocześnie od nachalnych meneli.
Podróż pociągiem. O dziwo całkiem spokojna, kanary wyjątkowo przychylnie nastawione tym razem. Niewielka łapówa i koniec kłopotów. Rowerki standardowo do kibla.
Jedyny zgrzyt to awaria na Węgrzech. W szczerym polu pociąg stanął i nikt nic nie wie. Środek nocy.
Po jakimś czasie wpada konduktor i patrząc na 3 rozespanych chłopów rzuca krótkie „Endżyn kaputt, slip!” Rano budzi nas konduktor i okazuje się, że już jesteśmy w Krakowie.
Powrót do rzeczywistości. Koniec dobrego.
Fajny wyjazd zakrapiany piwem ;) Szybko Wam poszło. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuń